dwanaście tygodni


pierwszego marca 2010 do mojego pierwszego średnioformatowego aparatu założyłem przeterminowaną rolkę walającą się po lodówce. co poniedziałek starałem się kreatywnie wykorzystać bonusowy czas, jaki dawał mi mój rozkład zajęć zaczynających się o 9:45. z racji tego, że mieszkam daleko nigdy nie mogę się wyspać, więc dodatkowa godzina (i tak o 7:50 ruszałem z domu) na wstanie i spacer z psem pozwalała lepiej zacząć dzień.
pierwszego marca patrzyłem z wałów, jak rzece przy której mieszkam do ich przekroczenia brakowało 20 cm. Razem ze mną robiła to ekipa telewizji, nadająca na żywo po drugiej stronie mostu. Potem nie mogli wrócić tym wielkim wozem na drogę.



ósmego marca była znów zima. po roztopowej powodzi ani śladu, za to śnieżyło i wiało. zaspałem.


piętnastego moja dziewczyna przyszła do mojego ogólniaka zjeść ze mną śniadanie, które nam przyniosłem z domu. zamiast gnać pilnie na lekcje uczyć się ze swej pierwszej czytanki cieszyłem się fajną chwilą.


dwudziestego drugiego marca był u mnie mój Dziadek. rodzina rozbijała się po świecie. Dziadek zaanektował komputer i ciął w brydża z ludźmi z całego świata. pierwszy dzień w tym roku, kiedy pojechałem do miasta bez kurtki. Jeżeli dalej odwiedzasz bloga, to pozdrawiam, Dziadku.


ostatni poniedziałek marca przywitał mnie w mieście wesołym miasteczkiem. naprawdę, nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć.

piąty kwietnia. lany poniedziałek. cała rodzina pojechała pracować, rano zastałem szklankę z wodą na blacie. chyba chcieli mnie oblać jak co roku, ale zapomnieli.


dwunasty kwietnia. drugi dzień żałoby. moj dom jako jedyny na ulicy nie miał flagi. nie w ramach jakiegokolwiek manifestu, po prostu.


dziewiętnasty kwietnia. kwitnie. wiosenny poranek.


dwudziesty szósty kwietnia. ojciec miał wolne, szykował się bowiem do pewnego ważnego zadania, przed którym przyszło mu stanąć w ten właśnie poniedziałek. podołał. gratuluję.


trzeci maja. pobudka po powrocie z berlina. ostatni poniedziałek bez pośpiechu do czerwca.


dziesiąty. zmieniono mi plan lekcji, w czasie który przeznaczałem na sen, wstawanie, robienie zdjęć - mam dwie lekcje matematyki. zdjęcie powstało więc przed siódmą.


siedemnasty. dzisiaj. znów zapowiadają powódź i rzeka, za moimi plecami podczas robienia zdjęcia, wzbiera. jeszcze nie jest tak źle jak w lutym.

od powodzi do powodzi. dwanaście tygodni.

6 komentarzy:

Gustaw pisze...

no i jednak wszystko wyszło świetnie.
jak żeś z tym podołał to z reszta tez dasz rade.

senner pisze...

jesteś mistrzem.

powtarzam się do obrzygania, ale nie poradzę nic na to że wszystko za co się bierzesz zajebiście ci wychodzi.

[ok, a przynajmniej to co pokazujesz]

co do zdj nr 3 - życie nauczyło mnie, że właśnie tak trzeba, inaczej nie poczuje się że się żyło.

nr 10 - świetny wielki format z agą. /sklejany czy całościowy wydruk?/

Wojtek Sienkiewicz pisze...

ładnie. mi podoba.

Tekla pisze...

Bardzo mi się podoba takie przedstawienie tych 12 tygodni

Z J E D Z K A D R pisze...

SUPERPIĄTKA za materiał!

wg pisze...

pięknie :]